Niewątpliwie nocowanie na polu namiotowym czy kempingu jest ciekawą przygodą, która pozwala obcować z przyrodą, a także zdobywać nowe doświadczenia. Kiedyś postawienie namiotu wymagało nie lada wysiłku i spełniały one tylko jedną funkcję – dachu nad głową.
Miejsce na polu namiotowym w pierwszej linii (strefa A) Miejsce na polu namiotowym to opcja dla fanów klasycznego biwakowania. Jeśli podróżujesz samochodem lub motocyklem, możesz dokupić do parceli miejsce na pobliskim parkingu ogólnym (możliwy jest dojazd w okolicę parceli na czas rozładunku / załadunku).
Już w ten piątek tj.10 czerwca na polu namiotowym Stasiana (teren Nadleśnictwa Dukla) wspólnie z Nadleśnictwem Dukla organizujemy III Zawody Drwali i Operatorów Pilarek 🪓 🌲 W związku z zawodami możliwość korzystania z pola namiotowego będzie ograniczona. Pole jest zarezerwowane na rozgrywki od 7:00 do 16:00.
Prysznic dodatkowo płatny 5 zł - 10 min. z funkcją czas stop/start w kabinie! Przykład: 1 doba x Nocleg 2 os. = 80 zł cały koszt pobytu. (niezależnie od samochodu, dzieci, namiotu, energi etc.) Przykład : 2 doby x Nocleg 2 os. = 140 zł cały koszt pobytu. (niezależnie od samochodu,dzieci, namiotu, energi etc.)
Fragment koncertu "Magiczne Bieszczady"#bieszczady#bieszczadymountains #poland #mountains #polska #nature #bieszczadys #podkarpacie #polskieg #bieszczadyphot
Nocleg 1 osoby na polu namiotowym ** 16,00 zł / doba / os. Nocleg dziecka w wisku 4-10 lat na polu namiotowym 10,00 zł /doba / os. Nocleg dziecka w wieku 0-3 lat na polu namiotowym. Gratis. Parking. 12,00 zł doba/samochód osobowy. Zwierzę domowe. 10,00 zł / doba. Przyłącze elektryczne. 25,00 zł / doba
Cennik pobytu na polu namiotowym i kempingowym. • 0 zł dzieci do lat 5. • 15 zł osoba, samochód, motocykl. • 10 zł powyżej 3 dni (osoba, samochód, motocykl) • 30 zł namiot, 300 zł 1 miesiąc. • 40 zł kemping, 500 zł kemping, 1 miesiąc. • 2000 zł kemping, 6 miesięcy, 3000 zł kemping,12 miesięcy. • 25 zł przyłącze
Osoby udające się na festiwal samochodem lub motocyklem nie mające zarezerwowanego miejsca dla pojazdu na polu namiotowym będą mogły zaparkować na pobliskich, wyznaczonych parkingach uiszczając opłaty zgodne z cennikiem tych parkingów. Pole namiotowe. Festiwalowe pole namiotowe zostanie otwarte w sobotę 29 kwietnia 2023 r. o godz. 12.00.
Jest sobie impreza - załóżmy na polu namiotowym. Tak tam event, gdzie wiekszosc bedzie sobie siedziala na kocach lub na trybunach. Jakie są szanse, żeby dostarczyć dostęp do Internetu? Jakie macie pomysły? Ja myslalem o jakimś blueconnecie i routerze bezprzewodowym (np Linksys w. DD-WRT). Jak to zorganizować? vic
Często zdarza się i tak, że na polu namiotowym jest także dostęp do bieżącej wody i prądu. Pola kempingowe można znaleźć w wielu kurortach turystycznych często w dobrej niewygórowanej cenie. Dzięki temu podróż z przyczepą kempingową może być stosunkowo niedrogim pomysłem na wakacje.
NT0oWTm. Mimo że to nasi najbliżsi sąsiedzi, Niemcy nie są oczywistym celem wyjazdów wakacyjnych. Coraz częściej przekonujemy się jednak, że mają do zaoferowania wiele atrakcji. Słyną także ze świetnie przygotowanych tras rowerowych. Poszukując więc celu na niedługi wypad rowerowy z dziećmi, wybraliśmy wyspę Rugię na Morzu rowerowych szlaków jak pajęczyna oplata wyspę. Niemców jeździ tam mnóstwo, ale turyści zagraniczni, w tym Polacy, częściej wybierają bardziej popularny Bornholm. Nas Rugia zdecydowanie zauroczyła. Wystarczy przejechać ok. 3-kilometrowy most, by znaleźć się pośród sielskiego rolniczego krajobrazu. Niezwykle urozmaicona linia brzegowa, zatoczki, kredowe klify, rybackie wioski, nadmorskie kurorty - długo by wymieniać, co tworzy klimat wyspy, bo jest bardzo różnorodna! Ponieważ poszukując przed wyjazdem informacji o Rugii, najbardziej brakowało nam praktycznych wskazówek, postaramy się w naszej relacji podać także jak najwięcej takich pierwszy, 29 sierpnia 2016 roku, 50 km, Altefähr - Neuendorf k. PutbusDzień wcześniej docieramy późnym wieczorem z Polski na pole namiotowe Altefähr (zaledwie 2 godziny od granic Polski), częsty punkt startu wypraw rowerowych po Rugii ( Jesteśmy po na recepcji nikogo nie ma, więc sami musimy podnieść sobie szlaban i po wjeździe poszukać kwartału przeznaczonego na namioty (resztę zajmują przyczepy kempingowe). Dopiero rano przed wyjazdem regulujemy rachunek (24,50 euro za 4 osoby). Altefähr znajduje się już na wyspie, kilka kilometrów od słynnego mostu o długości 2831 m, oddanego do użytku w 2007 roku. W zasadzie są dwa obok siebie – ten wcześniejszy i krótszy pochodzi z 1936 roku. Ponad cieśniną Strelasund łączą Rugię z miejscowością Stralsund, której zabytkowa zabudowa widoczna jest z wyspy. Cel warty wizyty, gdy mamy więcej czasu. Dzieci na pewno zachwyci oceanarium. My woleliśmy skupić się na samej Rugii. Chcieliśmy objechać ją naokoło w maksymalnie 5 dni. Dzienne zakładane przez nas odcinki to ok. 50 kilometrów. Niby niedużo, ale dla 11-latki i 8-latka to poważne wyzwanie. Póki co zasypiamy przy dźwiękach piorunów i w ulewnym deszczu, mając nadzieję, że burza zwiastuje zmianę pogody jedynie na 29 sierpnia, to właściwy dzień rozpoczęcia naszego rowerowania. Dopakowujemy ostatnie sprzęty do sakw i ruszamy w drogę, samochód zostawiając na polu namiotowym Altefähr (O TYM JAK SPAKOWALIŚMY SIĘ NA WYPRAWĘ ROWEROWĄ CZYTAJ TUTAJ).Interesujący nas szlak rowerowy Eurovelo 10, którym można objechać wyspę naokoło, przebiega tuż obok kempingu. Już wcześniej podjęliśmy decyzję, że pokonany go odwrotnie niż wskazówki zegara. Taki kierunek wydaje nam się logiczniejszy ze względu na nagromadzenie wielu atrakcji turystycznych po wschodniej stronie wyspy (do nich woleliśmy dotrzeć w pierwszej kolejności, gdyby sił nie starczyło na resztę). Zanim zorientujemy się w systemie oznaczania szlaków i zakupimy mapę, pierwsze kilometry wcale nie są dla nas takie oczywiste. Teraz już wiemy, że jeśli chcemy być wierni trasie, bezwzględnie musimy trzymać się znaczków Rügen Rundweg, a przy skrzyżowaniach szlaków, gdzie ich nie znajdziemy (rzadkie mimo wszystko przypadki), musimy posiłkować się mapą Fahrradkarte Rügen&Hiddensee (naszą zakupiliśmy dopiero po 45 km w Putbus w informacji turystycznej, czynnej do Mapa zdecydowanie ułatwiała orientację w terenie. Ci, którzy map papierowych nie uznają, mogą załadować sobie trak GPS z oficjalnej strony szlaku każdym razie żeby rozpocząć naszą trasę, musieliśmy cofnąć się do punktu wyjścia, czyli mostu (kierunek Stralsund). Przejeżdżamy pod nim i tam dopiero mamy rowerowe rozwidlenie – w jedną stronę w kierunku stałego lądu, w drugą – na Altefähr Banhof. Po przejechaniu pod wiaduktem kolejowym wbijamy się wreszcie w szlak rowerowy z dala od dróg samochodowych, za to wzdłuż brzegu z widokiem na wodę. To dla nas mimo wszystko zaskoczenie – spodziewaliśmy się wyasfaltowanej ścieżki, podobnej jak na naszej wycieczce rowerowej wzdłuż Dunaju, a na Rugii mamy nierzadko do czynienia z dróżkami polnymi, często na jedno koło (przyczepki rowerowe mogą mieć kłopot, żeby przejechać). Ale chyba w tym właśnie tkwi urok szlaku rowerowego dookoła Rugii – jest bardzo różnorodny, często pofałdowany, na pewno nie nudny. Może stać się wyzwaniem dla najmłodszych użytkowników rowerów, przejechaniu którego towarzyszy ogromna satysfakcja. Wbrew pozorom dominującym widokiem wcale nie jest woda, tylko pola uprawne w ciepłych kolorach. Obserwując pracę maszyn rolniczych, jemy drugie śniadanie na ławce ustawionej specjalnie dla rowerzystów przy szlaku. Kilka kilometrów dalej jest też i przystań jachtowa - w Puddemin, z zacumowanymi luksusowymi jachtami w marinie. Przejeżdżając przez miasteczka nie możemy się nadziwić, że większość domów ma dachy kryte strzechą, nawet te nowe i całkiem współczesne. Odpoczynkiem od wysiłku dla nóg może być wspinaczka na przedziwny okaz drzewa – złożonego z kilku pni i niezwykle rozgałęzionego. Kilometry nie dłużą się nam wcale... Największą atrakcją na trasie podczas pierwszego dnia wycieczki jest miasteczko Putbus - „białe miasto”, nazywane tak ze względu na niezwykłą zabudowę neoklasycystyczną w kolorze białym. Pomysłodawcą takiego założenia architektonicznego był książę Wilhelm Malte I Putbus. Budynki pochodzą z początku XIX wieku. Do dzisiaj można podziwiać okrągły rozległy plac Circus, rynek z ratuszem i teatrem (jedynym na Rugii), oranżerię oraz kościół pałacowy. Sam pałac niestety się nie zachował – jako niszczejący obiekt został rozebrany w latach 60. Jego wspaniałości możemy się domyślać po ogromnym parku. Na tyłach kościoła spotkamy ciekawe okazy leśnych zwierząt, które można obserwować zza ogrodzenia. W Putbus znajdziemy kilka skromnych knajpek. Skorzystaliśmy z usług taniej pizzerii (14 euro za rodzinę) niedaleko punktu informacji turystycznej, gdzie zakupiliśmy wreszcie mapę. Ponieważ na liczniku mieliśmy już ponad 45 km, zdecydowaliśmy się zanocować w okolicy. Okazało się jednak że polecany przez panią z informacji kemping w miejscowości Lauterbach jest przeznaczony jedynie dla kamperów i właścicieli przyczep kempingowych. Mimo że pusty po sezonie, ze względu na nieustępliwość pani recepcjonistki pozostał dla nas niedostępny. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – dopytując o możliwość noclegów w okolicznych domach (z symbolem Zimmer frei), trafiamy w Neuendorf na niedrogi pokój (45 euro za 4 osoby) i w pierwszy dzień naszej podróży wysypiamy się na wygodnych drugi, 30 sierpnia 2016 roku, 37 km, Neuendorf k. Putbus - ProraRozmieszczenie kempingów dość mocno determinuje nasze dzienne przebiegi. Trzeba zawczasu przemyśleć, gdzie będziemy spać. Jeśli nie chcemy nocować na dziko, nie możemy beztrosko pokonywać kilometrów i dopiero wieczorem zastanawiać się, które pole namiotowe wybrać. Na pewnych odcinkach nie ma ich wiele, a 10, 20, a czasami nawet 50 kilometrów, to spora różnica dla małolatów. Tym bardziej jeśli oprócz pokonywania kilometrów na rowerze, chce się także po drodze coś pozwiedzać. Kolejny dzień mamy mieć szczególnie wypełniony atrakcjami: Sellin, Binz i Prora oferują aż zanadto możliwości. Decydujemy się więc na przejazd części trasy kolejką, która jest ciekawostką samą w sobie. „Szalony Roland” kursuje na trasie Lauterbach – Putbus – Binz - Jagdschlos – Sellin – Göhren (po drodze jeszcze kilka innych pomniejszych stacji). Jest to wąskotorowa ciuchcia ciągnięta przez parowóz. Trochę przypomina naszą bieszczadzką kolejkę. Co dla rowerzystów najważniejsze – ma przystosowany do przewozu rowerów wagon na końcu składu (przewóz 1 roweru – 2 euro). Postanowiliśmy pokonać Szalonym Rolandem trasę od Putbus do Sellin (cena 18 euro za 4 osoby z rowerami). Z Lauterbach pierwszy kurs ruszał dopiero po a z Putbus już o Woleliśmy wyjechać wcześniej, dojeżdżamy więc te kilka kilometrów od miejsca noclegu rowerami na dworzec w Putbus. Jesteśmy już nieco po sezonie, więc możemy sobie wybrać dowolne miejsce w wagonach – razem z nami tylko kilka osób postanowiło tak wcześnie ruszyć w trasę. Najlepiej odnaleźć otwarty wagon, bo przebywając w nim, poczujemy klimat przejazdu parowozem. Słychać charakterystyczne pufanie, gwizdy i świsty. Tempo zawrotne – 25 kilometrów pokonujemy w godzinę. Wysiadamy w Sellin Ost, ostatniej stacji tej miejscowości, skąd najbliżej nam do głównej atrakcji, dla której tu się znaleźliśmy – do najsłynniejszego widoku w Rugii: na molo w Sellin z charakterystyczną restauracją na palach. Właśnie takim obrazkiem foldery turystyczne zachęcają do odwiedzin wyspy. Na dół prowadzi kilkadziesiąt schodków, a na końcu czeka kapsuła, w której odważni mogą zanurzyć się w głębiny morza, by obserwować życie morskie. Dookoła rozstawiono pomalowane na biało kosze wiklinowe, w których można rozkoszować się urokami plażowania. W sąsiedniej miejscowości, Binz, kosze są żółte. Tam molo, mimo że ładne, jest mniej imponujące, więc turyści zachwycają się bardziej zabudową kurortową głównego deptaka. Nas zauroczyła atmosfera miejsca wypoczynku z ławeczkami, fontannami, placami zabaw i mostkami tam, gdzie szlak rowerowy w Binz spotykał się z jeziorem, na mapie oznaczonym jako Schmachter See. Odpoczynek był dzieciom potrzebny, bo trasa z Sellin do Binz wiodła wcale niełatwymi podjazdami przez leśne ścieżki. Tym bardziej deprymujące, że dzieciaki miały świadomość, że chwilę wcześniej pokonały tę trasę pociągiem – w odwrotnym kierunku. Posapywania Rolanda było zresztą słychać pośród drzew. Nie dały się niestety namówić na odbicie 1,5 km w jedną stronę do zamku myśliwskiego w Granitz, który stanowi jeden z najczęściej odwiedzanych na Rugii obiektów. Na wieży mieści się platforma widokowa, z której można podziwiać okoliczne krajobrazy. Trzeba przyznać, że kurorty Rugii mają bardzo przyjazną atmosferę. Nie czuje się tłoku i jarmarku różności jak na polskim wybrzeżu. To też jedyne miejsca, gdzie spotykamy kilkoro polskich turystów. Z Binz do Prory wiedzie bardzo przyjemna ścieżka rowerowa. Tam czekają na nas dwie niezwykłe atrakcje turystyczne. Jedna prowadzi nas poprzez korony drzew charakterystycznych dla wyspy lasów bukowych. Dość trudno tam trafić – trzeba odbić ze ścieżki rowerowej w lewo, kierując się za znakami „Naturerbe Zentrum Rügen” (wstęp: 21 euro bilet rodzinny, Zostaniemy doprowadzeni przez las do nowoczesnego ośrodka przyrodniczego, otwartego dla zwiedzających w 2013 roku, skąd rusza powietrzna trasa systemem kładek. Niezapomniane wrażenie, szczególnie jeśli spróbuje się przejść tory przeszkód przygotowane dla tych, którym samo przebywanie tak wysoko nad ziemią nie wystarcza. Ostatecznie spiralną platformą widokową w kształcie gniazda orła osiągamy najwyższy punkt – ponad lasami widać morze i drzewa u naszych stóp. Ale i tak najważniejszy w Prorze jest kompleks – widmo. Według nas najbardziej niezwykłe miejsce na całej wyspie. Nazistowski ośrodek wypoczynkowy, budowany w latach 30., który nigdy nie został ukończony. Aż do teraz. Schronisko młodzieżowe, muzea, luksusowe apartamenty - takie pomysły mają Niemcy na zagospodarowanie budynków sprzed kilkudziesięciu lat. Większość z nich jednak stoi pusta i ciągnie się na długości 4,5 km tuż przy plaży. Przy jednym z nich usytuowano kemping, dość jednak drogi i – mamy wrażenie – z dziwną energią roztaczającą się wkoło. Naprawdę czujemy się nieswojo i ostatecznie lądujemy na Camping Meier ( koszt: 30 euro / 4 osoby). To był kilometrowo najkrótszy dzień w czasie naszej wycieczki, ale zdecydowanie obfitujący w najwięcej wrażeń. Dzień trzeci, 31 sierpnia 2016 roku, 52 km, Prora – Drewoldke k. AltenkirchenWyjątkowo szybko nam kilometry umykają tego dnia, a to za sprawą po części planowanych, a po części nie, skrótów. O ile przez Prorę i tuż za Prorą prowadzi bardzo przyjemna ścieżka rowerowa wśród lasów, to w okolicach Neu Mukran musimy się zderzyć z odgłosami i widokami przemysłowego miasta. Mimo to ten, a szczególnie dalszy odcinek nie jest najgorszy – wiedzie co prawda wzdłuż drogi, ale po asfaltowej ścieżce. W okolicach Sassnitz mamy nie do końca planowane zboczenie ze ścieżki, dzięki czemu udaje się zobaczyć starą część miasta i nowoczesny port, z którego odpływają statki do Szwecji (wydaje się, że właściwa ścieżka rowerowa omija centrum, ale nie jesteśmy do końca pewni). Na właściwy szlak trafiamy z powrotem koło kościoła. Spieszno nam już do Jasmundzkiego Parku Narodowego z widokami na kredowe klify. Najpierw musimy się jednak zderzyć z brutalną rzeczywistością brukowanej leśnej ścieżki rowerowej wznoszącej się mocno pod górę. Z sakwami jechanie taką trasą jest mordęgą. Na obrzeżach Sassnitz podejmujemy więc bolesną, ale w pełni świadomą tym razem decyzję – omijamy najgorszy odcinek trasy i kierujemy się na Königsstuhl, najsłynniejszą skałę kredową parku o wysokości 118 m zwykłym asfaltem. Zamiast 13 km robimy 6. Co nie znaczy, że mamy dużo łatwiej. Przemierzamy bowiem najbardziej górzystą część wyspy. To właśnie w tej okolicy, po prawej stronie od drogi, wznosi się najwyższy punkt Rugii, góra Piekberg o wysokości 161 m Że niby niewiele i co to jest? Spróbujcie założyć sobie na rower dwie sakwy przednie, dwie tylne, dopiąć 4-osobowy namiot i wtedy porozmawiamy :) Najsłynniejsze pasmo kredowego wybrzeża można zwiedzać na dwa sposoby: poprzez wejście do Zentrum Königsstuhl po wykupieniu biletu (17 euro bilet rodzinny, albo udając się ścieżką spacerową wzdłuż wybrzeża (można już od Sassnitz). W pierwszej opcji mamy możliwość podziwiania widoków morza z platformy widokowej, ale samej najsłynniejszej skały, czyli „królewskiego tronu”, z tej perspektywy nie zobaczymy. Natomiast ze ścieżki, przy której usytuowane są inne punkty widokowe – owszem. Na chwilę porzucamy nasze rowery (wstęp z rowerami na klify wzbroniony!) i udajemy się na krótki ok. 1,5-kilometrowy spacer do punktu Victoriasicht. Widoki przepiękne, ale jeszcze większe wrażenie robi na nas las bukowy porastający klify. Z Jasmundu wreszcie zaliczamy zjazdy w dół, prosto do Ranzow, gdzie na terenach przyzamkowych mieści się pole golfowe. Przyjemna jazda dostępnymi dla ruchu samochodowego drogami, w opcji bez samochodów – tak spokojnie jest do czasu aż nie wjeżdżamy na główną drogę i zachłyśnięci pędem podczas zjazdów, przegapiamy odbicie z niej na ścieżkę rowerową – prawdopodobnie w Nimperow. Szkoda, bo wyjechaliśmy od razu w Glowe, jednej z większych miejscowości na trasie, omijając niestety zamek Spycker, który wydawał się sporą atrakcją. Cóż, musieliśmy się zadowolić pizzą. Popołudnia tradycyjnie wykorzystywaliśmy na większy posiłek. Podobnie jak o kempingach, tak samo o obiedzie musieliśmy myśleć zawczasu, bo miejscowości z restauracjami, a nawet z większymi sklepami, nie było na wyspie wcale tak wiele. Drugie śniadania lubiliśmy jeść przy supermarketach ze stolikami kawiarnianymi na zewnątrz i udało nam się to jedynie w Sellin, Sassnitz i Gingst. Obiady zjedliśmy w Putbus, Glowe i Wiek. Wąskim pasem wybrzeża (sama przyjemność jazdy asfaltową ścieżką rowerową w lesie) wzdłuż wypoczynkowych miejscowości docieramy na nocleg na kempingu Drewoldke ( 21 euro za 4 osoby). Tym razem do wyboru mamy aż kilka kempingów położonych niedaleko siebie. Drewoldke wydaje się najprzyjemniejszy, położony jest tuż przy czwarty, 1 września 2016 roku, 51 km, Drewoldke – SchaprodeLedwo co ruszamy, a tu taka atrakcja! Jak gdyby nigdy nic przy szlaku stoją w kręgu kamienie – to groby z epoki brązu. Zapewne z czasów, gdy wyspa była pod władaniem słowiańskich Ranów. Dopiero książę duński w XII wieku ją sobie podporządkował, wprowadzając chrześcijaństwo. Nasz cel na dzisiaj to Kap Arkona, czyli najdalej na północ wysunięty punkt wyspy. Dla Niemców Kap Arkona to jak Nordkapp dla Norwegii. Gdy widzimy przy trasie osobliwą reklamę w kształcie roweru, wskazującą kierunek, gdzie można zobaczyć najpiękniejsze widoki na kredowe klify przylądka, dajemy się skusić. Tak mieszkańcy miejscowości Vitt zachęcają, by zajrzeć do ich wioski. Znajdziemy tam kamienistą plażę, port rybacki, domy kryte strzechą oraz bary, w których menu jest świeża ryba. Chyba najbardziej klimatyczna wioska wyspy! I to z jakimi tradycjami! Już w X w. istniał tu port, a przez wiele lat mieszkańcy trudnili się rybołóstwem. Łodzie z sieciami można zobaczyć wyciągnięte na brzeg, zapewne po porannym połowie. Zdecydowanie warto zboczyć ze szlaku rowerowego, by tutaj dotrzeć. Jeśli byśmy tego nie zrobili, z wioski Vitt zobaczylibyśmy jedynie kościół, biały oktagonalny budynek kryty strzechą z XIX wieku, usytuowany przy szlaku. Choć trzeba przyznać również warty odwiedzin. Przy kościele szlak rowerowy dookoła Rugii chce nas poprowadzić na Arkonę przez miejscowość Putgarten, ale zdecydowanie bardziej warto obrać ścieżkę wzdłuż wybrzeża. Już z daleka widzimy wieże latarni, z których jedna - kwadratowa - pochodzi z XIX w., a nowsza - z 1905 roku (w jednej z nich urządzono pałac ślubów!). Niedaleko jest jeszcze trzecia – to wojskowa wieża nawigacyjna. Teren przylądka był w czasach pogańskich trudnym do zdobycia grodem, w nowszych - został przejęty przez wojsko i na jego terenie wybudowano system bunkrów (z lat 30. XX w. oraz czasów NRD). Obecnie mieszczą się w nich galerie sztuki. To jeden z piękniejszych dni na szlaku z widokami na morze. Za Arkoną mamy punkt widokowy, gdzie morze możemy podziwiać z góry lub zejść schodkami na plażę. Kawałek dalej złocisty piasek jest tak kuszący, że postanawiamy porzucić nasze rowery wraz z sakwami i udać się na piknik na plaży z jedynie niezbędną porcją jedzenia. Zabawa w piasku to dla dzieci raj! Niestety dłuższy postój spowodował, że musimy skorygować plany i odpuścić objazd kawałka półwyspu Wittow (z Gramtitz od razu kierujemy się do Kuhle, porzucając część trasy wiodącej do Dranske). Obok budynku najstarszego pubu na wyspie wjeżdżamy w przepiękną ścieżkę wzdłuż zatoki. Ale co to? Nad wodą latają wielkie kolorowe motyle! To kitesurferzy uczący się pływać w szkółkach zlokalizowanych w okolicach miejscowości Wiek. Przez moment zastanawialiśmy się, czy nie zmienić formy aktywności. Zachodnie wybrzeże Rugii to raj dla kitesurferów. Szkółki dla rozpoczynających przygodę z kitem znajdują się nie tylko w Wiek, ale także w Schaprode i Suhrendorf. Kitesurferzy z Polski przyjeżdżają na Rugię specjalnie dla znakomitych miejscówek na uprawianie tego sportu. Najważniejszą budowlą w Wiek jest ceglany kościół, a najbardziej urokliwym miejscem zaciszna marina z dwoma basenami portowymi. Jak wszędzie na Rugii, cumują tam jachty w dużej ilości. Z widokiem na nie zjedliśmy obiad, a potem desery (46 euro). Tego dnia mamy ochotę na trochę szaleństwa kulinarnego. Postój przedłuża się i w tym czasie wspaniała słoneczna i ciepła pogoda zmienia się nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: przychodzi wiatr, zimno i deszcz. Szybko więc pokonujemy kolejne kilometry do przeprawy promowej Wittower Fähre (7,30 euro za 4 osoby i rowery, Zaledwie 10 minut na wodzie i już pedałujemy po drugiej stronie. Na szlaku rowerowym dookoła Rugii jest jeszcze druga przeprawa (k. Moritzdorf) – wiosłowa! Obsługują ją ponoć ojciec z synem od wielu lat. Ponieważ wybraliśmy w drugim dniu jazdy „Rolanda Szalonego” zamiast przeprawy, nas ta atrakcja niestety ominęła. Bez zbędnych przystanków z towarzyszącą nam już do wieczora mżawką i ponurą aurą dojeżdżamy do pola namiotowego w Schaprode, (21 euro). Dzień piąty, 2 września 2016 roku, 52 km, Schaprode – AltefährOstatni dzień pedałowania na wyspie. Myślami już jesteśmy na polu namiotowym, więc motywacja do szybkiej jazdy mocno wzrasta wśród uczestników wycieczki. Tym właśnie chyba muszę wytłumaczyć brak wspomnień co do charakteru trasy i atrakcji po drodze. Zostały w głowie tylko pojedyncze obrazy, jak ten z wioski, w której napotykamy samoobsługowy sklep z płodami rolnymi i jajkami wystawionymi na czymś w rodzaju kredensu. Zapłatę wrzuca się do puszki. W innym miejscu przed domem urządzono pchli targ. Wazoniki, książki, puzderka i inne drobiazgi można nabyć za grosze. Szkoda, że miejsca w sakwach mamy niewiele... Najwięcej wrażeń tego dnia dostarcza jednak Rügen Park w Gingst (usytuowany przy trasie), czyli park miniatur i lunapark w jednym ( Mamy zasadę w naszych podróżach, że na ich końcu czeka na dzieci jakaś atrakcja. Dzięki temu wzrasta im motywacja do wysiłku i znoszenia niewygód podczas spania pod namiotem. Rügen Park doskonale wpisywał się w tę naszą ideę (9,40 euro za dorosłego i 2 – 7,40 za dziecko – cena zależna od wzrostu!). Po terenie parku obwozi nas najpierw kolejka, a potem jeszcze raz już na nogach przemierzamy ścieżki, by przyjrzeć się z bliska wszystkim miniaturom: koloseum, krzywa wieża w Pizie, Biały Dom, Tadź Mahal... Jest ich wszystkich 100, a do tego 17 atrakcji typowych dla parku rozrywki: tyrolka, wielka gumowa piłka do skakania, zjeżdżanie na wycieraczkach na ogromnej zjeżdżalni czy wyciągarka do łodzi, które potem z impetem wpadają do wody. Ze względu na ilość kilometrów oraz czas spędzony w Rügen Park świadomie odpuszczamy objeżdżanie półwyspu Ummanz i kierujemy się prosto na pole namiotowe. Jeszcze tylko ostatni odcinek wzdłuż morza i już wrzucamy sakwy do bagażnika samochodu, który zostawiliśmy na polu namiotowym. Do Polski ruszymy kolejnego dnia rano. Podsumowanie Przez 5 dni przejechaliśmy 240 km, codziennie ok. 50 km (jeden odcinek 25 km kolejką). Część trasy wiodącej dookoła Rugii pominęliśmy. Oficjalne strony podają całkowitą długość szlaku jako 275 km. Zazwyczaj dzieli się go na 5 etapów. Gdybyśmy jednak chcieli zwiedzić wszystkie atrakcje po drodze, musimy zarezerwować na wycieczkę zdecydowanie więcej czasu! Szlak wcale nie jest łatwy: na trasie jest sporo górek i nie zawsze biegnie wygodną asfaltową ścieżką. To, co naszym zdaniem jest największą zaletą, to różnorodność krajobrazów i atrakcji po drodze, na stosunkowo niedużym kilometrażu. Wygodne jest to, że robimy pętlę wokół wyspy, dzięki czemu wracamy do auta i nie musimy kombinować, jak przewieźć rowery w miejsce, gdzie zostawiliśmy samochód. Wyjazd miał miejsce w sierpniu 2016 roku. Uczestnicy: mama Kamila, tata Darek, dzieci: Dominika, lat 11 i Jędrek, lat 8. Nasze dzieci w odzież na wyjazd wyposażyła marka Regatta.
Niedziela, 30 sierpnia 2020 (17:15) Dwie siostry w wieku 3 i 14 lat zginęły na kempingu w Toskanii we Włoszech. Na namiot, w którym spały runęło drzewo, przewrócone przez silny wiatr. Prokuratorzy prowadzą śledztwo w sprawie tragedii. Świadkowie tragedii mówią o nadzwyczaj gwałtownym wietrze lub wręcz o trąbie powietrznej nad ranem w nadmorskiej części miasta Massa. Wśród przyczyn wymienia się też niestabilność 4,5 metrowej topoli, która rosła na polu namiotowym. Obie siostry w ciężkim stanie zostały przetransportowane do szpitala, gdzie wkrótce zmarły. Trzecia z sióstr odniosła lekkie obrażenia. Siostry przyjechały z rodzicami na wakacje z Turynu - podały włoskie media. Ich rodzice wynajęli bungalow oraz rozbili namiot, w którym spały ich kempingu został zajęty na wniosek prowadzących nieszczęśliwego wypadku doszło w dniu gwałtownych burz i porywów wiatru w dużej części Włoch.
Dzisiaj chcemy zabrać Was do Rezerwatu Bory Tucholskie. Wycieczka rowerowa, o której Wam opowiemy to bardzo miłe wspomnienie ciepłego, słonecznego dnia, okraszonego „delikatnie” wielką trasa: Wycieczkę rozpoczęliśmy na polu namiotowym na którym mieszkaliśmy, w Małych Swornychgaciach (tutaj znajdziesz więcej info na ten temat). Od razu zachwycił nas poziom ścieżek rowerowych oraz sposób ich przygotowania dla turystów. Ścieżka, którą jechaliśmy do Chocimskiego Młynu wiodła wzdłuż drogi przez las, jednak była od niej oddzielona pasem zieleni. Towarzyszyły nam: niewielkie natężenie ruchu, poruszające się w głębi lasu zwierzęta i świeży zapach MłynPo chwili odpoczynku nad rzeką, obok starego młynu, ruszyliśmy dalej w kierunku miejscowości Swornegacie. Ścieżka rowerowa wiodła w większości również przez malowniczy las lub pola. Jeszcze raz warto podkreślić, że została świetnie Swornychgaciach postanowiliśmy zrobić sobie dłuższą przerwę i wybrać się popływać (również rowerkiem) po Jeziorze Karsińskim. Do wyboru mieliśmy kilka, całkiem nieźle zaopatrzonych wypożyczalni. Po wypłynięciu na jezioro, czas zaczął płynąć zupełnie inaczej. Obserwowaliśmy ptaki, zwierzęta podchodzące do brzegu. Mieliśmy możliwość zjeść małe co nieco. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy na niebie pojawiły się ogromne, burzowe chmury. Na szczęście zdążyliśmy dotrzeć do lądu zanim spadły pierwsze krople deszczu. W ostatniej chwili udało nam się schronić w pobliskiej restauracji, w której mieliśmy okazję przeczekać największą burzę wakacji czas na zastanowienie się, co dalej z naszą wycieczką. Niezależnie, czy wracalibyśmy przez Rezerwat Bory Tucholskie, czy tą samą drogą, pozostawał nam zbliżony dystans do przebycia. Dlatego też, jak tylko pojawiło się poburzowe, piękne słońce, postanowiliśmy jechać przejechaniu przez miejscowość żółtym szlakiem, odbiliśmy w kierunku Rezerwatu. Droga początkowo prowadziła nas wzdłuż jeziora, następnie przez pola, aż dojechaliśmy do pięknego lasu. Co ciekawe, ciężko było tutaj dostrzec pozostałości po niedawnym deszczu. Piasek owszem był wilgotny, jednak tylko zrobił na nas olbrzymie wrażenie. Dwa słowa, którymi najprościej można opisać klimat tego miejsca to Cisza i Spokój, pisane z wielkiej litery. Bez problemu można znaleźć w Tym lesie ślady dzikich zwierząt, wsłuchać się w pukanie dzięcioła i śpiew innych, malutkich ptaszków. Jest to miejsce nieskażone ludzką obecnością, niesamowicie czyste i naturalne. Na naszej trasie był jeszcze jeden punkt do odwiedzenia – około 600-letni Dąb się jednego – że po powrocie na pole namiotowe okaże się, że nasz „dom” odpłynął. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Co więcej, bardzo mili sąsiedzi schowali przed deszczem nasze suszące się ręczniki 🙂Bory Tucholskie to miejsce, do którego z pewnością kiedyś wrócimy. Bliskość natury, której doświadczyliśmy tutaj jest czymś niesamowitym. Jednak słowa mogą opisać może około 20-30% naszych wrażeń. Pozostała część pozostaje jedynie w głowie i sercu. Tak, sercu. Bory Tucholskie to miejsce, które pokochaliśmy. Pole namiotowe w Małych Swornychgaciach z pewnością będzie stałym miejscem na naszej podróżniczej mapie wyjazdu: lipiec 2016
Organizatorzy Open'er Festivalu 2022 zarządzili ewakuację uczestników. Uczestnicy zostali poproszeni o zachowanie spokoju i przedostanie się do wyjść. 1 lipca po godzinie 19:00 organizatorzy Open'er Festivalu zdecydowali się przerwać festiwal i zarządzić ewakuację uczestników. Powodem jest zbliżająca się formacja burzowa, która mogłaby być zagrożeniem dla zgromadzonych. Na ekranach przy scenach wyświetlany jest komunikat "Bardzo prosimy o zachowanie spokoju i podążanie w kierunku wyjść". Osoby, które znajdują się poza terenem festiwalu, nie są wpuszczane na jego obszar. Ewakuowane są również osoby znajdujące się na polu namiotowym. Na miejscu zaczyna padać deszcz oraz wiać silny wiatr. Na terenie znajduje się Michał Bachowski z redakcji który relacjonuje ewakuację na bieżąco na naszym instagramowym profilu. — Alert jest spowodowany ogromną burzą, która nadciąga na teren festiwalu. Ekipy muzyczne zostały pochowane, ludzie są ewakuowani autobusami Open'era. To nie jest do końca odwołanie koncertów, ale czasowe zawieszenie, z tym że na razie nie ma określonego czasu — przekazał Onetowi organizator imprezy Alter Art. Ewakuacja uczestników Open'er Festivalu 2022 Foto: Ewakuujący się uczestnicy Open'er Festivalu 2022 Foto: Ewakuujący się uczestnicy Open'er Festivalu 2022 Foto: Więcej informacji wkrótce. Źródło:
burza na polu namiotowym